niedziela, 21 grudnia 2014

03. THE BEST OF PONY


 Przyjechałam z rana do New Hampshire, dziewczyny znałam z aktywnie prowadzonych hipodromów i idealnych koni sportowych. Wkoło wszystko było zadbane i wręcz wymuskane. Po ciepłym powitaniu oraz gorącej kawie przeszłam się na pastwisko do ogiera *My Mosquito NH. Na czworobokach zawsze odnosiłam wrażenie, że jest znacznie wyższy. Gdy tylko nas zobaczył nastawił przyjaźnie uszy i ruszył stępem w naszą stronę, oczywiście po drodze potykając się o własne nogi. Któraś się zaśmiała i nazwała go niezdarą. Dałam mu cuksa na powitanie i już był mój. 

 W stajni Deidre przyprowadziła ogiera, a Yaqui pomogła rozpakować mi niespodzianki fundowane przez VSA w tym między innymi: trzy worki po 100 kg vsa performance, pad z małym logiem i magnetyczny żel pod siodło. Dziewuchy cieszyły się jak dzieci widząc takie zapasy, prawie skakały z radości. Włożyłyśmy wszystko do siodlarni a potem pomogłam przygotować ogiera do treningu. Samo obcowanie z nim było czymś wyjątkowym, zdawać by się było, że *My Mosquito wyglądał na postawnego i temperamentnego ogiera. A tu psikus. Na treningu miał chyba lepszy dzień, pokazał się z najlepszej strony a ciągi w kłusie sprawiały mu wiele radości :)) Zdziwiona byłam, bo pracował o wiele ciężej niż poniektóre moje konie chodzące klasy GP. Podziękowałam miło i jechałam dalej.

   Jestem mile zaskoczona jak również pod wielkim wrażeniem do chwili obecnej, a wszystko zasługą wspaniałych właścicielek i owocnego treningu z tak zgranym koniem. Tej trójce życzę wielu sukcesów, ale tych wysokiej rangi.



   

 Kolejnym moim przystankiem było miejsce o zachęcającej nazwie Delicious Stable, w bramie już czekała Ruska, a pod jedną ze stajni krzątała się Delicja. Podałyśmy sobie ręce i szybko pobiegłam do mojej Caramel Cake którą będę musiała zabrać na dniach do nowego domu. Proponowały kawę, herbatę ale byłam nieubłagana po wizycie u gniadoszki brnęłam niczym Ursus 360 C w stronę ogiera, zdawać by się mogło rasy DRP a tu hucuł rodem wprost z WHK Anarkia. Stąd wspaniali i utalentowani rodzice w papierach. W boksie stał smukły srokacz o przyjemnym pysku, nie co wyższy od poprzedniego championa. *Luck przyćmiewał jak dotąd spotkane przeze mnie wszystkie hucuły. Pogłaskałam go i wypytałam właścicielki o parę rzeczy na ten temat. Sky krzątała się wkoło i po czasie zaczęła czyścić ogiera. Musnął ją pyskiem, a ta wyciągnęła z kieszeni cuksy. Kolejny anioł - pomyślałam, dlaczego moje to zazwyczaj przy głupawe ogiery rodem z horroru. Jedyny problem pojawił się przy kiełznaniu kiedy to Luck zacisnął paszczę i wyraźnie obraził się na wędzidło. Dziewczynka chwilę postała, coś szepnęła do ucha i założyła tranzelkę. 
 Pod koniec wspólnie poszliśmy na halę, rozgrzewka ogiera była krótka acz intensywna. Kilka elementów ujeżdżeniowych, parę małych skoków i wyjechali na cross. Tu chłop się ożywił, zarżał. Gdzieś w oddali jakiś koń mu odpowiedział. Chwila stępa i poszły pierwsze małe stoły i górki. Leciał jak strzała. Oczy prawie wypadały mi z orbit. Znacznie lepiej czuł się w terenie niż w stajni czy na maneżu. Pożegnałam się i zostawiłam prezenty w siodlarni.



  

 Na koniec pracowitego dnia podjechałam do Island Masters Holly i Raven. Było cicho i spokojnie, kilka koni stało na pastwiskach skubiąc resztki trawy a z kolei pozostałe stały w boksach angielskich oraz przyglądały mi się z daleka z zainteresowaniem.. Wkoło mnie było pusto, czasami dobiegały parskania ze stajni i odgłosy przeżuwanego siana. Zapukałam w drzwi do stajni i zawołałam, nagle z za rogu wyskoczyła na mnie Holly z miotłą. Zrobiłam oczy pełne przerażenia. Po chwili dziewczyna roześmiała się na głos i zaprosiła mnie na kawę. Wypiłam colę i choć nie powinnam oficjalnie jako reprezentantka VSA, spaliłam tego jednego papierosa w drodze na pastwisko. Na ścieżce przed nami stał *Red Zephyr widząc nas zaczął przemieszczać się w stępie, zwiększając to odległość między nami. Jego towarzyszka Millenium Rose przyglądała się wszystkiemu z pastwiska. Podobno to normalne przy tym małym rozbójniku. 
 We trójkę ( bo doszła do nas Raven) udało nam się złapać malca, przywiązałyśmy go przed stajnią i wyczyściłyśmy solidnie siwe futerko. W sam raz przywiozłam nowy produkt do wypróbowania ''wybielacz'', działający podobnie jak szampon suchy, pomagając usuwać brudne plamy np. żółte czy brązowe z siwych potworków. Raven chyba ucieszyła się z tego bardzo, a Zephyr domagał się cukierków z  mojej strony.
Szkoda, że pod koniec nie miałam już dużo czasu, nie zobaczyłam lonży małego bo miałam kilka innych spraw do załatwienia na mieście, a potem własną stajnię ogarnąć. Eh.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz